Czy sharenting jest zły?

527 0

W przypadku, gdy ktoś nadmiernie i zbyt kronikarsko prezentuje fakty ze swojego życia na social mediach, możemy być co najwyżej znudzeni jego osobą. Problem zaczyna być nieco poważniejszy, gdy w udostępnianych przez niego treściach, dochodzi do ujawniania tożsamości osób trzecich, a konkretnie małych dzieci. Zjawiskiem polegającym na częstym i regularnym pokazywaniu wizerunku swojego dziecka w internecie jest sharenting.

Co to jest sharenting?

Wielu rodziców na całym świecie jest bardzo dumnych ze swoich nowo narodzonych pociech i uczucie to nierzadko ma swoje ujście właśnie w formie udostępnianych przez nich zdjęć na portalach społecznościowych. Nierzadko też odbywa się to z dużym natężeniem.

W tym przypadku nie chodzi już tylko o znużenie odbiorców, lecz o podmiotowość dzieci, które bez względu na swoją wolę – choć przecież nie zawsze są w stanie ją precyzyjnie wyrazić – już są obecne w wielkiej internetowej przestrzeni.

Słowo „sharenting” utworzone zostało poprzez połączenie ze sobą określeń „share”, czyli udostępniać lub dzielić się oraz parent – rodzic. Jest to zjawisko, które obecne jest prawie na całym świecie, gdzie tylko internetowa sfera życia rozbuduje się nieco mocniej. W Polsce aż 40% rodziców dodaje do portali społecznościowych zdjęcia lub filmy, na których obecne są ich dzieci, a 9,5% nastolatków jest świadoma, że ich rodzicie publikują treści bez ich zgody, na których mogą się znajdować. Co najważniejsze – taki sam odsetek badanych potwierdził odczuwany w związku z tym stres lub niepokój.

Sharenting a wola sharentingowanych

Kazus rodzica, dodającego zdjęcia swych pociech z dużą częstotliwością, jest silnie obecny w internecie. Rzecz jasna taka praktyka spotyka się z niezrozumieniem, a nawet irytacją. Natomiast co z dziećmi? Tzw. „siara” oraz „obciach”, które zarzucane są rodzicom, którzy mają – jak najbardziej uzasadnione – trudności, czy to z dostosowaniem się do współczesnej obyczajowości, czy też do sprawnego poruszania się po sieci, to tylko niewinnie brzmiące hasła. O ile nastolatkowie są w stanie zgłosić swojemu rodzicowi niechęć do publikowania jego wizerunku w sieci oraz uświadomić go o zagrożeniach, o tyle kilkumiesięczne albo kilkuletnie dzieci już nie mogą tego uczynić. Natomiast na opublikowanych zdjęciach lub filmach mogą znaleźć się w takich sytuacjach, których widok chcieliby zachować raczej dla siebie albo co najwyżej dla innych członków rodziny. Ponadto taka fotografia może okazać się źródłem szykan lub nieprzyjemności ze strony rówieśników, a jej długi internetowy żywot tylko zwiększa takie ryzyko.

Udostępnianie zdjęć i ich życie wieczne

Innymi słowy, internet sprawił, że albumy rodzinnie zyskały odbiorców na całym świecie, a wycinanie siebie ze zdjęcia może okazać się niewystarczająco skuteczne. Niestety odbiorcy, do jakich mogą dojść treści ukazujące tożsamość dzieci, to nie tylko zaakceptowani znajomi. Wielu użytkowników nie posiada włączonej blokady dla nieznajomych i każdy ma dostęp do wszelkich publikowanych na profilu treści. Nawet gdy rodzic stosuje mechanizmy zabezpieczające, to i tak nie jest całkowicie wolny od niepożądanych ciekawskich oczu. Pobranie dowolnego zdjęcia możliwe jest dla każdego, chociażby przez opcję zrzutu ekranu.

Sharenting czy internetowa asceza?

Przecież aktywności na portalach społecznościowych i obecna na nich interakcja między użytkownikami to możliwość kontaktu. Jest on niezbędny szczególnie dla tych, którzy żyją w oddali od swoich bliskich. Publikacja zdjęć filmów, postów lub po prostu kreowanie swojego wizerunku w sieci są dobrowolne. Jedni cenią sobie taką formę rozrywki, inni uprawiają ją, choć nie chcą, inni z niej rezygnują, a jeszcze inni powinni zacząć się w niej nieco ograniczać. Wielu rodziców jest coraz bardziej świadomych sharentingu. Ów piętnujący go trend zaczęli rozpowszechniać m.in. liczni celebryci, którzy owszem publikują zdjęcia swych dzieci, lecz zasłaniają im twarz lub po prostu nie umieszczają jej w kadrze.

Może akcje nagłaśniające ten problem oraz przykłady „z góry” sprawią, że rodzinny album pozostanie offline, a oglądające się w nim po latach osoby, będą mogły nanosić w nim korekty na bieżąco, ryzykując nie swój dobry wizerunek, a jedynie wypisanie się flamastra lub stępienie się nożyczek.       

Dodaj komentarz